o. Paul Hannan

wywiad-miesiaca-paul-hannan-01Ojciec Biały – Misjonarz Afryki opowiada o swojej pracy w Sudanie

Nazywam się ojciec Paul Hannon. Mam typowo irlandzkie nazwisko i irlandzkie korzenie. Mój dziadek przybył z Irlandii do Anglii mniej więcej 100 lat temu. Ojciec urodził się już w Anglii, w Newcastle, na północy kraju. To było również moje rodzinne miasto. Od początku towarzyszyły mi dwie pasje: język francuski i kultura Afryki. Stąd też zostałem nauczycielem francuskiego.

Mając 22 lata postanowiłem pojechać do Algierii, kraju, w którym mówi się po francusku, by tam pracować jako nauczyciel. Tym razem jednak uczyłem angielskiego. Pracowałem w jednym z liceów na północy kraju. Wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z Misjonarzami Afryki: Ojcami i Siostrami Białymi. Pod ich wpływem obudziła się we mnie chęć lepszego poznania świata arabskiego i religii muzułmańskiej.

Po kilku latach otrzymałem propozycję wyjazdu do Kataru, państwa położonego nad Zatoką Arabską. Również tam pojechałem jako nauczyciel angielskiego. Pracowałem wyłącznie wśród muzułmanów – dorosłych arabskich urzędników. Trwało to cztery lata.

Ten czas jeszcze bardziej rozbudził we mnie pragnienie poznania Arabów, ich kultury i religii.

Karierę nauczyciela zakończyłem pięcioletnią kadencją dyrektora szkoły w rodzinnym mieście, Newcastle. Łącznie w różnych miejscach świata nauczałem 16 lat. Doświadczenie pracy w Algierii, Katarze; zachwyt językiem francuskim, Afryką i światem muzułmańskim zaowocowały powołaniem misyjnym. Postanowiłem dołączyć do zgromadzenia Ojców Białych Misjonarzy Afryki i powrócić na Czarny Ląd, do muzułmańskiego środowiska. Święcenia kapłańskie otrzymałem w 1991 roku.

Moją pierwszą placówką misyjną był Sudan. Otrzymałem zaproszenie do pracy w parafii niedaleko granicy z Erytreą. Parafianami w większości okazali się chrześcijanie – uchodźcy z południa kraju, którzy opuścili swoje domy w obliczu wojny domowej. Początkowo wiele trudności przysporzyła mi komunikacja z miejscowymi. Mimo iż uczyłem się wcześniej arabskiego, okazało się, że tubylcy posługują się jego zupełnie inną odmianą. Dopiero po dwóch latach potrafiłem bez kłopotów wszystko zrozumieć. To było kolejne wartościowe doświadczenie, dzięki któremu później mogłem w pełni zaangażować się w pracę w parafii.

Wówczas w Sudanie nie zabawiłem jednak długo. Chcąc w pełni przygotować się do pracy misjonarza musiałem odbyć dwuletnie nauki w Pontyfikalnym Instytucie Studiów nad Islamem w Rzymie. Po studiach powróciłem do Sudanu na 3 lata, by znów przenieść się do stolicy Włoch. Tym razem w charakterze wykładowcy wspomnianego Instytutu.

Minęło 5 lat i ponownie wysłano mnie do Sudanu, a następnie do Nairobi w Kenii, gdzie na Katolickim Uniwersytecie wykładałem nauki islamskie. Tam też spotkałem naszego współbrata, Pawła Mazurka, który niedawno przyjął święcenia kapłańskie.
Od roku moją misyjną placówką ponownie jest Sudan.

Obecnie jedyny dom naszej wspólnoty w Sudanie mieści się na przedmieściacwywiad-miesiaca-paul-hannan-03h Chartumu, stolicy państwa. W Sudanie jest nas czterech ojców i reprezentujemy różne narodowości. Proboszcz pochodzi z Wybrzeża Kości Słoniowej, a pozostali współbracia z południa Sudanu i Togo. Mamy też postulanta urodzonego w Indiach, ja natomiast jestem Anglikiem. Nasi parafianie w większości mówią po arabsku. W tym języku także sprawujemy nabożeństwa. Jest to dość trudny język i chyba dlatego tak mało misjonarzy pracuje obecnie w Sudanie. W przyszłym roku jednak mamy nadzieję otworzyć tutaj drugą parafię, ponieważ kilku współbraci jest chętnych, by wspomóc nas w pracy. To daje jeszcze większą nadzieję na przyszłość.

Ponadto w okolicach Chartumu są męskie i żeńskie zgromadzenia salezjańskie, które pracują z młodymi. Salezjanie prowadzą tutaj szkołę techniczną, gdzie chłopcy uczą się mechaniki, stolarki, elektryki i innych przydatnych rzeczy.

Jedne zgromadzenia prowadzą szkoły, inne szpitale. Edukacja i opieka zdrowotna to ścieżki, na których misjonarze pracujący w Chartumie angażują się najbardziej. Łącznie jest tutaj około 20 różnych zgromadzeń misyjnych.

wywiad-miesiaca-paul-hannan-02Na czym polega praca naszego zgromadzenia? Prowadzimy bardzo aktywną parafię. Nasi parafianie to katolicy – uchodźcy z południowego Sudanu. W naszej parafii mamy pięć szkół: trzy podstawowe, przedszkole i liceum. W każdej z placówek uczy się 7-8 tysięcy dzieci. Na naszym obszarze działają też dwie żeńskie wspólnoty zakonne. Jesteśmy pasterzami tych ludzi, sprawujemy sakramenty, prowadzimy katechezy kobiet, mężczyzn, dzieci i młodzieży. Wiele mówimy o wzajemnej miłości i opiece, jako ważnych elementach życia we wspólnocie chrześcijańskiej. Ponieważ jesteśmy Ojcami Białymi Misjonarzami Afryki naszym specjalnym zadaniem jest przebywanie blisko muzułmanów. Większość naszych sąsiadów to wyznawcy islamu. Mamy wśród nich wielu przyjaciół. Na szczęście nie ma większych spięć pomiędzy nimi, a katolickimi uchodźcami z południa. Oczywiście ci ludzie nie zawsze sobie ufają, jedni boją się drugich. Właśnie to uważam za jedną z najistotniejszych części mojej pracy. Chciałbym nauczyć katolików, by z większą otwartością podchodzili do naszych braci muzułmanów. Nasze religie mają pewne elementy wspólne, powinniśmy się tym dzielić.

Nazwa państwa Sudan pochodzi z języka arabskiego i oznacza kolor czarny. A zatem zgodnie z sugestią Sudan jest miejscem, w którym mieszkają murzyni. Szczerze mówiąc w żadnym afrykańskim państwie nie spotkałem osób o tak czarnej skórze. Ale to naprawdę wspaniali ludzie.

Sudan jest największym państwem w Afryce. Ma 2,5 mln km kwadratowych. Kraj charakteryzują dwa odmienne rejony. Południe to prawdziwy afrykański tropik, część północna jest bardziej pustynna, obejmuje fragment Sahary. Mieszkańcy tych terenów bardzo różnią się między sobą. Na południu większość stanowią typowe plemiona afrykańskie. Z kolei północ zdominowała kultura arabska. Oczywiście tamtejsi mieszkańcy nie są Arabami z krwi i kości, ale przejęli styl życia od Arabów, którzy przybyli do Sudanu z Egiptu. Od kilku stuleci cała północna część kraju jest muzułmańska. Współczesne konflikty pomiędzy północą a południem sięgają XVIII wieku, gdy Egipt i Sudan pozostawały pod wpływem Turcji. Wielu arabskich handlarzy podróżowało wtedy na południe Sudanu po niewolników. Ta historia odcisnęła piętno w pamięci Sudańczyków z południa, widoczne do dziś. Dlatego, mimo iż mieszkańcy północy nie są prawdziwymi Arabami, za takich uważają ich południowcy. W ten sposób jedni i drudzy pozostają wrogami.

Różnice kulturowe pomiędzy północą a południem są przyczyną napięć, których cały czas Sudan doświadcza. Moim zdaniem ten kraj obejmuje za duży teren i jest zbyt zróżnicowany, aby pozostać stabilnym, jednolitym państwem.

Arabska północ nie jest zbyt gęsto zaludniona. Miasta usytuowane są przede wszystkim w dolinie Nilu. Przez Sudan biegną dwa ramiona tej rzeki: Nil Biały i Nil Błękitny. W Chartumie obie części rzeki spotykają się i razem płyną na północ do Egiptu.

W Sudanie istnieje około 159 języków, którymi posługują się mieszkańcy państwa. Największe plemiona na południu należą do grupy nilockiej. Są to: Dinka, Nuer i Shilluk. Zajmują się pasterstwem, w poszukiwaniu dobrych terenów do wypasu bydła przemieszczają się z miejsca na miejsce.

Dzieje Sudanu od czasu uzyskania niepodległości w 1956 roku naznaczone są ciągłym rozlewem krwi. Do dziś toczą się tam nieustanne konflikty pomiędzy północą a południem. W 1983 roku w kraju wybuchła wojna domowa. Rząd złożony głównie z reprezentantów północy chciał narzucić całemu państwu arabską kulturę, język i religię. Mieszkańcy południa nie wyrazili na to zgody, ponieważ w większości są chrześcijanami lub wyznają tradycyjne afrykańskie religie. Wojna pomiędzy siłami rządowymi i rebeliantami z południa, którzy powołali do życia Ludową Armię Wyzwolenia Sudanu, trwała 22 lata. Z powodu walk i bombardowań setki tysięcy mieszkańców południa opuściło swoje domy. Uciekali do miast północy i tam osiedlali się w dzielnicach nędzy. Teraz oni są naszymi parafianami w Chartumie. Z dala od swoich rodzinnych domów mieszkają w bardzo trudnych warunkach.

Wojna zakończyła się w roku 2005 podpisaniem porozumienia pomiędzy rządem i buntownikami. Od tego czasu na południu utrzymuje się względny spokój. Niestety na zachodzie państwa, w rejonie Darfuru, od 2003 roku organizacje rebelianckie ponownie buntują się przeciwko władzy, domagając się poszerzenia swobód, a nawet przyznania autonomii. Do dziś w tym regionie najwięcej ludzi traci życie. Stamtąd pochodzi też największa liczba uchodźców.

Wiele wysiłków jest podejmowanych, by pojednać zwaśnione części kraju. Południe ma swoich reprezentantów w rządzie, pojawiają się próby wspólnego rządzenia krajem. Nie zawsze przynosi to oczekiwany skutek, ale starania również cieszą.

Kością niezgody pomiędzy północą a południem są również bogate pokłady ropy naftowej odkryte w Sudanie w latach 50. XX wieku. W złoża inwestują wielkie korporacje z Chin. Sudan dostaje w zamian dużo pieniędzy, stanowi to wielki zastrzyk dla budżetu państwa. Problem polega na tym, że pokłady są usytuowane na granicy między północą a południem. Trwają kłótnie, do kogo należą bogactwa mineralne. Władze starają się dzielić dochody, ale tak czy inaczej złoża stanowią nowe źródło napięć.

Tymczasem jednym z głównych punktów umowy pokojowej z 2005 roku była klauzula, że w 2011 roku południe będzie mogło przeprowadzić referendum, w którym ludzie zdecydują, czy chcą należeć do Zjednoczonego Sudanu, czy chcą niezależności. Do wyborów pozostały jeszcze dwa lata. Co się wówczas stanie? Trudno to przewidzieć. Od dnia, w którym podpisano pokojowe porozumienie wielu z naszych parafian wróciło do swoich domów na południu. Ale niektórzy z nich ponownie przywędrowali w naszą okolicę. Mówili, że wojna całkowicie zniszczyła ich miasta. Już przed wojną południe było gorzej rozwinięte niż północ. Wojna jeszcze pogorszyła sytuację. Obecnie mimo stopniowego rozwoju południa, ciągle nie ma tam dobrych dróg, brakuje szkół, szpitali, opieki medycznej. Ludzie, którzy mają do utrzymania rodziny nie chcą wracać do miejsc, w których nie ma niczego. Dlatego uciekają z powrotem na północ.

Do planowanego referendum Sudańczycy odnoszą się bardzo sceptycznie. Nie są pewni, co może się wydarzyć. Mają nawet wątpliwości, czy wybory rzeczywiście zostaną zorganizowane już za dwa lata, czy może władza odłoży je na później. Najpierw bowiem trzeba będzie ustalić dokładną granicę państw – zdecydować do kogo należy ropa. Jeśli nie będzie odpowiedniego porozumienia, na pewno pojawią się kolejne napięcia.

Jakie są inne problemy nękające Sudan? Na pewno trzeba wspomnieć o epidemiach, które rozprzestrzeniają się w kraju. Jedną z nich jest AIDS, choć ta choroba akurat w Sudanie nie dotyka tak wielu osób jak w innych afrykańskich państwach. Prawdziwą epidemią, z którą się borykamy, jest gruźlica. Choroba rozwija się wszędzie tam, gdzie jest brudno i brakuje czystej wody.

Poza tym dużo osób umiera na malarię. Tej chorobie łatwo można zapobiec, da się ją również wyleczyć, ale ludzi po prostu nie stać na kurację. Leki na malarię są stosunkowo tanie, ale mimo to niewielu może sobie pozwolić na ich kupno. Misjonarze starają się pomagać chorym, o ile to możliwe zabieramy ich do lekarza, finansujemy podstawową opiekę medyczną.

Jeszcze innych trudności mieszkańcom północy kraju dostarcza klimat. Dla mnie, Anglika, to był prawdziwy szok znaleźć się w tak gorącym miejscu. Ale nawet tubylcy męczą się w czasie najcieplejszych miesięcy. W upały umiera też szczególnie wiele osób starszych.

Kolejny problem Sudanu to płatna edukacja. Nie można się tam uczyć za darmo, nawet w szkole podstawowej. Tamtejsze czesne za szkołę może się nam wydawać niskie, ale dla mieszkańców Sudanu edukacja dzieci jest zbyt droga.

W jaki sposób można pomóc Sudanowi? Pierwszą formą wsparcia na pewno jest modlitwa, którą można ogarnąć mieszkańców Sudanu zwłaszcza w tym napiętym czasie do referendum w 2011 roku. Modlitwa, aby wszystkie podstawowe problemy i spory do tego czasu zostały rozwiązane. Musimy modlić się o większe zaufanie pomiędzy północą a południem.

Poza tym można pomagać w wymiarze materialnym. Jest wiele organizacji, które posyłają do Sudanu lekarstwa, jedzenie. Najwięcej wsparcia potrzebuje południe kraju. Oni budują swoje miasta od zera. Wszystko co zostało zniszczone w ciągu 22 lat wojny, musi wrócić na swoje miejsce, potrzeba dróg, szpitali, szkół i zwyczajnych domów. Na pewno potrzeba też wolontariuszy, którzy przyjechaliby do Sudanu i pracowali tu w szkołach i służbie zdrowia. To są obszary szczególnej potrzeby.

W Sudanie tkwi wielki potencjał. To może być państwo naprawdę bogate i dobrze funkcjonujące. Myślę zarówno o północy, jak i południu. Przez całe państwo przebiega Nil. W Afryce woda jest podstawą, jest potrzeba struktur i wiedzy, jak najlepiej ją wykorzystać. Znaczny obszar Sudanu to gleba bardzo żyzna, ale ciągle bez wody. Kluczem do sukcesu jest nawodnienie tych terenów za pomocą sieci irygacyjnej. Szkopuł w tym, że Egipt również czerpie wodę z Nilu. Stąd Sudan nie może brać ile chce, dopuszczalną ilość pobieranej wody przez konkretne państwo regulują międzynarodowe umowy z rządem Egiptu.

Mimo to, sądzę, że wodą można lepiej dysponować. Podobnie wielki potencjał ciągle tkwi w lepszym gospodarowaniu złożami ropy, które znajdują się na terenie Sudanu. Jest też wiele innych minerałów, jak choćby złoto, którymi do tej pory mało kto się interesował.

Wreszcie wielki potencjał leży w samych Sudańczykach, o ile zostaną dobrze wyedukowani i będą mieli właściwie działającą służbę zdrowia. Mam nadzieję, że pieniądze pochodzące z eksploatacji złóż ropy pomogą Sudanowi w szybszym rozwoju.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *