Z marzenia do rzeczywistości

Misjonarka w Afryce w regionie Wielkich jezior – z marzenia do rzeczywistości

Kiedy przybyłam do Afryki w wieku 23 lat, nie wyobrażałam sobie, że będę przeżywać trzy wojny, przyjmować i pielęgnować uchodźców i deportowanych. A już w ogóle nie wyobrażałam sobie, że i ja również będę deportowana z powodu wojny, razem z moimi współsiostrami i mieszkańcami Wamaza.

Czy ktoś mógł wcześniej powiedzieć,  że będę musiała przechodzić każdego dnia niewielką ścieżką pomiędzy domami aby iść do pracy w stolicy wielkiego kraju jakim jest Kongo? Przyjechałam tutaj ponieważ słyszałam podwójne wezwanie: być siostrą zakonną i być misjonarką w Afryce i dla Afryki. Byłam gotowa iść tam dokąd mnie poprowadzi Pan przez posłanie w zgromadzeniu.

Przywitały mnie wspaniałe brzegi jeziora Kivu. Na czas nauki języka suahili wyleciałam do Kasongo. Podroż ta była początkiem odkrywania piękna tego ogromnego kraju, mogłam na niego patrzeć z nieba. Właśnie przelatując  nad nad rzeką Kongo samolot przygotowywał się do lądowania w polu pokrytym wysoką trawą.

Czekałam  5 dni na kolejny etap mojej podróży. Skorzystałam z czasu aby odwiedzić ruiny dawnego targu niewolników znanego  jako Tippo Tio. Spróbowałam oswoić się z obecnością węży na drodze i nawet w domu. Kiedy już dotarłam do Wamaza, przywitanie było wyjątkowe. Podróżowałam razem z biskupem Kaboy, który po raz pierwszy przyjechał do tej parafii. Chrześcijanie i muzułmanie przywitali biskupa i innych gości triumfalnie! Będąc w tyle samochodu kontemplowałam spektakle powitalne. W taki sposób zaczynałam  życie misjonarskie w sercu Konga.

To nie przypadkowe, że wspólnota Sióstr Misjonarek NMP Królowej Afryki rozstawiła namiot w Wamaza.  Od początku nasze Zgromadzenie, zapoczątkowane w Algierii w 1869 r. jest misyjne. Kolejne karawany sióstr posuwają się zawsze do przodu, dalej, po to, aby się zbliżyć do człowieka, do kobiety afrykańskiej, do sytuacji wołającej o pomoc i do muzułmanów. Doświadczałam te trzy wymiary naszego charyzmatu w naszej  wspólnocie międzynarodowej.

Byłam blisko kobiet dzięki pracy w przychodni położniczej , miejsce symboliczne w środku wioski,  tam gdzie ciężka praca porodowa prowadzi do życia, tam gdzie również misjonarka wchodzi w kulturę ludzi. Kochałam te lata spędzone u boku tych kobiet tak silnych i solidarnych. Zawsze obok rodzącej przez kilka godzin kobiety byłyśmy trzy kobiety złączone solidarnie: matka, siostra albo szwagierka i ja. Przez współudział tych  kobiet dużo się uczyłam słuchając ich i rozmawiając z nimi. Nieraz byłam dotknięta ich wdzięcznością, kiedy poród okazał się trudny. Jako obcokrajowca powiększałam przestrzeń mojego namiotu, otwierałam się  na inne sposoby patrzenia i działania. Szukałam dróg aby ich lepiej zrozumieć i kochać. W ten sposób chciałam urzeczywistnić nasze powołanie misyjne, to wewnętrzne wezwanie które nakazuje nam wychodzenie na  spotkanie innych.

Pracować w położnictwie to tak, jak czekać na progu u drzwi, które otwierają  się na życie dziecka, ale to również dostęp do pewnych tajemnic kultury. Weszłam więc w kulturę „Bangubangu”.

Każda siostra we wspólnocie starała zbliżyć się do mieszkańców chrześcijańskich jak i do muzułmanów aby przez dialog życia i pracę mogli odkryć sens naszej obecności wśród nich. Często zapraszali nas na kolację w czasie Ramadanu. W wiosce ludzie nas akceptowali, niezależnie od ich wyznania czy przynależności plemiennej. W roku 1999 po ataku na naszą wioskę i splądrowaniu naszej przychodni razem z mieszkańcami wioski uciekliśmy do buszu. Znajdowałam się  z kobietami na macie z liści. Jakiś nieznany mężczyzna przybył do nas i zawołał do kobiet: „Dlaczego nie dałyście siostrze krzesła?” One odpowiedziały : „Ona jest jedną z nas”. Ta odpowiedź była dla mnie wielkim prezentem w tym trudnym momencie ucieczki, a później deportacji.

W czasie wojny i zamieszek politycznych zrozumiałyśmy, że jesteśmy świadkami  „dziejów apostolskich w kościele w Wamaza.” W tym trudnym okresie doświadczyłyśmy ogromnej solidarności od chrześcijan. Oni nas obronili. Wtedy też mogłam lepiej zrozumieć nasze Konstytucje zakonne, w których czytamy: „Miłość Chrystusa przynagla nas, uzdalnia nas do pozostawienia wszystkiego, do bycia wszystkim dla wszystkich. Nie cofając się przed żadną trudnością i nawet przed śmiercią aby tylko szerzyć Królestwo Boże.”

Żegnaj Wamaza – Witaj Kinszasa. 2000 km dalej, w tym samym kraju a tak różne dwie rzeczywistości, dwa światy, w kraju, który szuka swojej tożsamości. Dla mnie jednak ten sam charyzmat w moim życiu misyjnym.

Koniec pięknego i prostego życia w Wamaza. Kinshasa to śmietnik, jak mówią sami mieszkańcy miasta, to zepsucie i zniszczenie człowieka.

Nasza wspólnota znajduje się w dzielnicy ludowej „yolo”, gdzie krzyki sekty i głośniki muzyki tworzą podkład naszej codziennej modlitwy. Jestem zszokowana z powodu destrukcji materialnej i humanitarnej tego miasta, gdzie dzieci i młodzież ulicy tworzą armie w mieście. Czuję się tak jak świadek niemocy w obecności korupcji, która jest modelem funkcjonowania w relacjach międzyludzkich.

Jak być misjonarka w takim kontekście? Co mogę dać, co mogę przyjąć?

Jestem pełna podziwu z powodu odwagi chrześcijan i ich poświęcenia się dla drugich. Odwiedzają więźniów, oddają swoje pieniądze aby ratować życie ludzi z więzienia w Makala.

Każdego dnia w drodze do szpitala spotykam matki, które  rano przygotowują swoje stragany aby móc sprzedawać warzywa i owoce. Pozdrawiamy się każdego dnia, zwykle jest to kilka słów, uśmiech, jakaś dobra rada. Nic wielkiego, ale przecież takie gesty dla nich są ważne, w ten sposób też pragnę im przekazać, że są dla mnie ważni.

W szpitalu jest trudno, korupcja jest wszędzie. Staram się budzić świadomość zawodową, czasami wywołuje to uśmiech na twarzach pielęgniarzy czy akuszerek. Nie mogę jednak nie mówić i nie dbać o to, aby ratować życie tak delikatne od uszkodzeń, których można uniknąć jeszcze w czasie porodu, a potem od korupcji albo innego rodzaju dewiacji.

Być misjonarką w Kinszasa to przede wszystkim pielęgnować spojrzenie  ponad  zewnętrzne pozory, to  pozwolić na wyciszenie wewnętrzne. Hałas zniszczy refleksję. To także być pokorną, czyli być sobą i jednocześnie być obok drugiego aby zadziwić się życiem. To trwać w wierze i bez zniechęcenia, nawet kiedy ból narodzin demokracji Konga trwa tak długo. Być misjonarką to modlić się z nimi tak jak sługa nieużyteczny.

s. Cecile

 

 
 więcej o pracy s. Cecile z młodzieżą znajdziesz w czytelni

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *